Po aktywacji Jałowca przyszedł czas na kolejne szczyty. A skoro zamieniłam IC-705 na skromnego Baofenga (bo miejsca w plecaku potrzebowałam więcej), odpadły niestety łączności na KF i rozwieszanie anteny. Ale – nie ma tego złego! 👍 Skoro zaoszczędziłam czas (nie rezygnując z łączności), to postanowiłam wydłużyć wycieczkę i oprócz Romanki wejść jeszcze na Lipowski Wierch. No i oczywiście – nie wracać tą samą trasą.
Plan był szybki: najpierw znaleźć parking 🅿️ (mapa), a potem już „z górki”: Sopotnia Wielka → Kotarnica → Romanka → Hala Rysianka → Hala Lipowska → Lipowski Wierch → parking.
Trasa „szlakowo” zaplanowana na 6,5 h zajęła mi 10 godzin (i ponad 21 km)bo do samego dreptania doszedł czas na podziwianie widoków, fotki, latanie dronem i najważniejsze czas na QSO 😍. Do tego 3 godziny na dojazdy 🚗.

Wyruszyłam z domu, gdy słońce jeszcze spało. Zawsze robi na mnie wrażenie ten moment, gdy pojawiają się pierwsze promienie i świat nagle jaśnieje.
I jak tu się nie zatrzymać?! No jak?
Po półtorej godziny jazdy zaparkowałam i ruszyłam na szlak.

Widoki – fantastyczne. Najładniejsze z podejścia na Kotarnicę i z Hali Rysianka, gdzie w tle majaczyły nawet Tatry. Sam szlak… cóż, w mojej opinii masakra 😅 – w większości stąpanie po ruchliwych kamieniach. Ale – jak mówiłam – widoki wynagradzają wszystko.
Wypuściłam drona 🚁, żeby i on „nacieszył oko”. Patrzeć z góry to zupełnie inna bajka. Owszem, przemknęła mi myśl, że w takie ostre słońce dron potrzebuje „okularów”. Filtry mam… ale zostały w domu. Efekt: piękne widoki, ale przepalone niebo. Cóż, człowiek uczy się na błędach – a jak widać sporo nauki przede mną .
Na Romankę dotarłam tradycyjnie sama, nikogo po drodze nie spotykając.
Zrobiłam kilka fotek, rozłożyłam sprzęt i rozsiadłam się wygodnie, opatuliłam i zaczęła się „przyjemna zabawa”. Efekt końcowy 9 QSO (na 2 m, i tak dobrze jak na samo FM). Łapki trochę zmarzły – szczyt, kto był ten wie, jest zacieniony.

Zapakowałam się więc sprawnie i ruszyłam w stronę Lipowskiej nabierając ciepełka od ruchu, słonka i widoków.
Drugim miejscem na odpoczynek była polana Pawlusia 🌿 – przerwa na posiłek i obowiązkową kawę w cudownym otoczeniu. Schroniska na Hali Rysianka i Hali Lipowskiej tylko minęłam – odnotowane w pamięci i tyle.
Na Lipowską tym razem poszłam najkrótszą drogą – na wprost pod górę. I niespodzianka: jest tam niby-ścieżka, nawet sympatyczna. A za pierwszym razem kiedy tu byłam? Droga w paprociach ponad pas 😂, bo patrząc na mapę wybrałam wariant „łagodniejszy”. Cóż, jak to mówią – człowiek najlepiej uczy się na błędach.



Na Rysiance spotkałam jeszcze parę, która właśnie tam, dzień wcześniej miała swoje zaręczyny – piękny moment. Potem już zejście niebieskim szlakiem, a ostatni etap… asfaltem. I to było najdłuższe 40 minut dnia – minęłam chyba 4 przystanki, co mówi samo za siebie o długości tej bitumicznej „mordęgi”.
Ale i tu znalazło się coś dobrego – po drodze podziwiałam domostwa i doszłam do wniosku, że ta część Sopotni końmi stoi 🐎. Co rusz jakaś zagroda, a w niej pasące się te piękne czworonogi.
10 h, ponad 21 km i tak kolejna górska przygoda – mimo kamieni i asfaltu – zostawiła radość w serduchu ❤️ i obrazy w głowie, które długo nie znikną.