Odkąd pamiętam zawsze towarzyszyły mi góry. Dreptając głównie w Tatrach widziałam tych co się wspinają, patrzyłam, podziwiałam i zazdrościłam. I tak było przez lata aż do lipca tego roku.
To że uzyskałam licencję, to że równocześnie robiłam wiele innych rzeczy i dawałam radę dało mi taką specyficzną wewnętrzną siłę. A co? czemu by nie? jak nie spróbuję to się nie dowiem, a w ogóle to czemu mam nie dać rady? To była moja podświadomość która tak sobie gadała i gadała aż moja świadomość zapisała się na kurs – trzydniowy kurs wspinaczkowy w dolinkach podkrakowskich który dzisiaj właśnie ukończyłam!!!
I co? DAŁAM RADĘ!! 🙂
Było nas trzech plus instruktor, dwójka miała już jakieś wspinaczkowe doświadczenie i ja zielona niczym szczypiorek na wiosnę. Nie ukrywam, że w piątek jak weszłam na ścianę ogarnął mnie lęk mózg do ucha krzyczał – spadniesz, a instruktor – idź dasz radę. Wracając do domu próbowałam przekonać sama siebie, że przecież jak stoję prosto to sama z siebie się nie przewracam. Nawet jak trochę odchylę się do tyłu to też nie zaliczam „gleby”. I tak sobie sama ze sobą gadałam w efekcie w sobotę mózg się poddał w tle sobie czuwał ale przestał drzeć sie jak opętany. I wtedy poczułam to COŚ frajdę ze wspinania, ze znajdowania kolejnych miejsc prowadzących na szczyt – REWELACYJNE uczucie.